Każdy, kto
wdraża się w sztukę kartomancji, szybko dochodzi do wniosku, że zapamiętanie
wszystkich wróżebnych znaczeń poszczególnych kart przekracza pojemność jego
pamięci. Jej braki ujawniają się zwłaszcza wtedy, gdy mając do czynienia z
czyimś losem, rozkładamy karty i nie wdając się w niuanse, spłaszczamy lub
przekręcamy
sens wróżby. Dzieje się tak, ponieważ jedne znaczenia zapadają nam w pamięć
bardziej, inne zaś mniej. Powoduje to frustrację, zniechęcenie, brak wiary we
własne siły. Medytacja jest metodą pogłębionego wnikania w treść kart Tarota,
służy także podobnie jak techniki medytacyjne jogi, zenu czy antropozofii
pogłębieniu samoświadomości. Dlatego w Tarocie tak trudno oddzielić treść
mistyczną od treści
stricte wróżebnej.
Cykl medytacji nad Tarotem jest długi i wiąże się z szeregiem czynności i
działań, które nie dotyczą wróżbiarskich aspektów Tarota, a ich pobieżne
chociażby omówienie wymagałoby ode mnie napisania kilku dodatkowych rodziałów.
Dlatego przedstawię pokrótce tylko te, które może zastosować każdy, bez
specjalnej porady nauczyciela, a które są niezwykle pomocne w przyswajaniu
znaczeń kart.
Do medytacji
należy przystępować codziennie wieczorem. Początkowo jej czas nie może
przekraczać 15 minut. W tym celu trzeba wybrać odosobnione miejsce, zapalić
dwie świece i ustawić je na stole tak, żeby kręgi ich świateł nakładały się na
siebie w jednym punkcie, w którym umieszczamy kartę.
Medytację
rozpoczynamy od karty Głupca, a kończymy na królu Denarów. 2 tego względu
najlepiej rozplanować sobie cykl medytacji (np. po trzy karty dziennie).
Medytacja przebiega w trzech etapach: medytacji słownej, kontemplacji i
wizualizacji. Ich przebieg wygląda następująco: Pierwszego dnia kładziemy kartę
Głupca między świecami i powtarzamy w myślach wszystkie jego wróżebne
znaczenia, uważnie patrząc na spoczywającą w blasku świec kartę. Po paru
minutach odwracamy ją „do
góry
nogami" i ponownie recytujemy w myślach jej znaczenia. Następnie
wpatrujemy się w kartę i usiłujemy przypomnieć sobie jej znaczenia nie zaglądając
do opisu. W
tej fazie
pomocna jest znajomość symboliki karty. Jeżeli jest to blotka z Minor Arkanów,
doszukujemy się jej treści w kolorach, w wizerunku, w kształcie kielichów czy
mieczy. Nie bójmy się przypisywać znaczenia najdrobniejszym szczegółom karty.
Jeśli jest to na przykład czwórka Kielichów, starajmy się zrozumieć, dlaczego
rozdzielono je czymś w rodzaju kwietnej strzały skierowanej ku dołowi, dlaczego
liście ocieniają dwa kielichy
itp. Wtedy
strzała może stać się symbolem depresji i smutku, liście — łagodnej zadumy,
czerwone wnętrza kielichów — wyobrażeniem krwi, a więc cierpienia... Nie
obawiajmy się doszukiwać symbolu tam, gdzie go pozornie nie ma. Wszystko na
danej karcie coś znaczy i my te znaczenia tworzymy. Kolejny etap medytacji
polega na całkowitym wyłączeniu myślenia. Wpatrujemy się w kartę, jakbyśmy ją
zobaczyli po raz pierwszy, aż do momentu, kiedy jej obraz zapadnie w naszą
pamięć. Wyczuwamy się w nią, ale
bez
zbytecznego wysiłku. Następnie zamykamy oczy i staramy się ją odtworzyć w
wyobraźni. Najczęściej się to nie udaje. Przerywamy medytację.
Drugiego
dnia powtarzamy wszystkie czynności, lecz koncentrujemy się głównie na
przedostatniej i ostatniej fazie medytacji. Prawdziwą radość przyniesie nam
chwila, gdy z wewnętrznej ciemności wychynie twarz Głupca, potem torba, pies
kąsający go w pośladek, wszystkie kolory, tło... zatrzymajmy ten obraz. I kiedy
już zaistnieje, odwróćmy go ,,do góry nogami" tak, jak czyniliśmy to z
kartą leżącą na stole. Obraz rozpierzchnie się, zniknie. Sens wizualizacji
sprowadza się do tego, by móc swobodnie operować znaczeniami kart, by w każdej
chwili móc odtworzyć ich obraz w umyśle. Dość szybko spostrzeżemy emanację ich
„barw", „kolorów". Wtedy trójka Mieczy nie będzie już oznaczać bólu,
lecz stanie się czystym, przenikającym nas bólem, dziesiątka
Kielichów —
czystą miłością, as Kielichów — życiem i tym wszystkim, co niesie życie, co
niesie as Kielichów, czym on JEST. Podobnie postępujemy z grupami kart: z
Głupcem, Magiem i Papie-życą, z Cesarzem i Cesarzową, z Papieżem, Eremitą i
Wisielcem... Można układać karty Major Arkanów w ,,drabinę" (po siedem w
każdym rzędzie), w „ósemkę", w koło, budować z nich Ogród i Drzewo Życia
lub, jeśli interesuje nas rozwój jaźni, w kabalistyczne Drzewo Życia i w
Mandalę.
Medytacyjna
i kartomancka praktyka Tarota kryje w sobie pewne niebezpieczeństwo. Przejawia
się ono różnorako: zaburzeniami snu, nerwowością, nadpobudliwością, poczuciem
niespełnienia, niedowartościowania i wrażeniem, że coś nam w Tarocie umyka. Nie
przywiązujemy do tego wagi. Gorzej — a zdarza się to bardzo
często
osobom o bogatej, plastycznej wyobraźni — gdy ulegamy wrażeniu, że Tarot
zaczyna nad nami panować. Po jakimś czasie wydaje nam się, że nie umiemy się od
niego uwolnić. W snach pojawiają się karty, całe układy. Oceniamy poprzez nie
fakty codziennego życia — na przykład obserwując czyjeś przygnębienie mówimy do
siebie:
„Stan ten wyrażony jest przez piątkę Mieczy. Gdybym powróżył temu człowiekowi,
z całą pewnością piątka Mieczy znalazłaby się w układzie kart".
Bywa, że
jakaś karta zaczyna nas prześladować. W moim przypadku była to karta
wyobrażająca Demona. Cokolwiek robiłem, czułem ją w sobie. Ukazywała mi się w
najprzedziwniejszych sytuacjach niczym diaboliczny symbol Tarota. Z biegiem
czasu stała się moją prawdziwą obsesją. Nie potrafiłem o niej zapomnieć. Wciąż
ją
widziałem.
Jeśli coś takiego się przytrafi, lepiej wycofać się na jakiś czas z
medytacyjnych i kartomanckich praktyk, nie zaglądać do kart Tarota pod żadnym
pozorem, nawet wtedy kiedy odczuwamy silną pokusę, by to
uczynić. W
istocie bowiem (nie ma w tym żadnej przesady) Tarot jest przekornym, złośliwym
partnerem hazardu, który zwie się KARTOMANCJĄ. Po zachwycie nad jego
możliwościami — przez etap ten przechodzi niemal każdy Adept kartomancji —
nachodzi moment, w którym Tarot wyzwala się i wdaje z Adeptem w swoistego
rodzaju grę. ,,Straszy" dramatycznymi opowieściami, podsuwa fałszywe
układy i interpretacje, nawiedza we śnie, prześladuje Demonem czy jakąs równie
nieprzyjemną kartą. Kpi i naigrywa się na podobieństwo żyjącego, diabelskiego
stworu.
Największa
tajemnica kartomancji polega na tym, że wdrażając się w tę sztukę
przeprowadzamy doświadczenie na sobie samych. Wróżenie nie jest moralnie
obojętne. Nie wolno nam też eksperymentować na innych. Skoro więc
postanowiliśmy wypróbować jakiś system wróżebny — chociażby Celtycki Krzyż —
najpierw musimy go dobrze opanować, najlepiej na sobie. Daje to wspaniałe pole
dla harców Tarota, który z premedytacją obnaża prawdę o nas samych, wytykając
bez litości grzechy, błędy i sprawy, o jakich wolelibyśmy zapomnieć, to znów
kreśląc obraz przyszłości godny bohatera sensacyjnej książki, a nie zwykłego
człowieka wtłoczonego w
szarą
codzienność. Na tym etapie granica oddzielająca prawdę od kłamstwa jest niemal
niewidoczna. Pochłonięty przez karto-mancki hazard Adept czuje nieodpartą chęć
wróżenia i z przyjemnością popisuje się swoją umiejętnością przed innymi. I
nieustannie chybia. Myli się. Eksperymentuje na sobie i także się myli. Narasta
w nim gniew i gorycz. Tarot kocha takie sytuacje. Ci, którzy nie mieli nigdy do
czynienia z Tarotem, nie uwierzą mi i powiedzą z przekąsem, że niepotrzebnie
mitologizuję 78 głupawych, śmiesznych i martwych obrazków. Niczego nie
zrozumieli. Ci, którzy rozpoczęli kartomancką praktykę, powiedzą, że trzeba
Tarota ujarzmić i zmusić do uległości, i popełnią jeszcze większy błąd. Chodzi
o to, by Tarot przeistoczył się w cząstkę naszego ciała. Tarot musi być Tarotem
tego, który go posiada, który nad nim medytuje, który się z nim wykłóca, rozmawia,
nosi go w torbie, w kieszeni, nie rozstając się z nim ani na chwilę. To
„oswajanie" Tarota trwa długo, chwilami jest bolesne i przykre, a czasem
miłe, pełne
niespodzianek.
Dopiero gdy tarot i Interpretator staną się jednym i gdy zniknie między nimi wszelki
dystans, Tarot okaże się tym, czym jest — talią kart, zwyczajnym narzędziem
służącym do poszerzania samoświadomości i do odczytywania czyichś losów.
Narzędziem podobnym do ręki czy palców dłoni. Niczym więcej. Nie zbiorem
obrazków i nie przekorną istotą. Oda reszta jest w nas i my odpowiadamy przed
sobą za to, co nosimy.